La Antiguedad (robusto)
Dzisiaj mówi się o tym „dylematy pierwszego świata”… Siedzę w palarni cygar. Właśnie odpaliłem swoje piękne La Antiguedad i zastanawiam się, czego by się napić… Ale skąd Kuba w krakowskiej palarni cygar?
Może kieliszek wina? Rum? Whisky? Smakuję kolejny raz aromatyczny dym cygara marki My Father. Początkowa pieprzność przechodzi w tło, pojawia się kakao – dosłownie wchodząc w usta szczyptą sproszkowanego gorzko-słodkiego kakaowca. Rum – zdecydowanie rum. Solo. Zaczynam degustację od Barbadosa destylowanego na dwudziestą rocznicę marki – mocno owocowego, z nutami słodyczy. Pasuje idealnie. Dylemat pierwszego świata uznaję za szczęśliwie rozwiązany – tym bardziej, że dostałem pół kieliszka, więc niedługo spróbuję jeszcze czegoś innego.
Moje myśli zaczyna napełniać Kuba, ta Kuba, której dedykowane jest moje cygaro – wolna, ze wszystkimi przywarami i bolączkami, ale wolna. W tej samej chwili posłyszałem dobiegające z tuby wesoło-melancholijne karaibskie zaśpiewy, z pulsującym jak mantra: Habana, Habana… Oglądałem niedawno film The Lost City, moja wyobraźnia bez wysiłku udaje się więc tam, skąd wyemigrował szukając lepszego życia José Pepín Garcia, twórca cygara La Antiguedad.
Pod koniec pierwszej tercji pojawia się bardzo jednolity przecier karmelowo-orzechowy – subtelny do tego stopnia, że nie mogę nazwać go kremowym, jego konsystencję porównałbym raczej do pianki okrywającej cappuccino. Cygaro ma bardzo długi, różnicujący się finisz. Karmel znika, zostają orzechy ziemne… a ja tymczasem przechodzę do degustacji drugiego rumu, tym razem Ron Zacapa Centenario.
Parę słów o pierścieniu. Hiszpański konkwistador (może nawet Krzysztof Kolumb?) nawiązuje znajomość z miejscowym wodzem, występującym z dziewczęciem w wieńcu, jak sądzę, córką. Typowo kolonialna symbolika, odnosząca się do XVI-wiecznych podbojów, ale czy na tym się kończy…? Otóż nie. Zdejmując pierścień, zauważyłem jeszcze dwie bardzo małe postacie wkomponowane w róg najcieńszego, końcowego fragmentu paska… jest to rycerz krzyżowy i niewiasta – panowie z My Father Cigars poszli mocno już nie tylko w konserwatywną, ale wręcz w tradycjonalistyczną symbolikę – odważnie i nietypowo, jak na dzisiejsze czasy.
Rozmyślam nad sentymentem, który został zakotwiczony w tym cygarze. Sentyment ma to do siebie, że odsiewa elementy prozy życia, a pozostawia to, co najbardziej esencjonalne i poetyckie. Powstaje w ten sposób obraz prawdziwy – gdzieś na styku rzeczywistości i wewnętrznego przeżywania – z konieczności jednak niepełny…
Co jest siłą tęsknoty do przed-castrowskiej Kuby? Jej korupcja? Powiązania pomiędzy mafią i rządem? Dekadencja wyższych klas? Skala prostytucji i hazardu? To tylko jedna strona, ta prozaiczna. Druga to niepowtarzalny klimat, kameralność stosunków społecznych, rodzinne biznesy, swoisty raj na ziemi, pełen muzyki, tańca i radości. Pomiędzy poezją i prozą tych realiów jest jednak coś, co stanowi prawdziwą istotę owej nostalgii: to, że to miejsce można uznać za swoje, własne – jedyne.
Pod koniec drugiej tercji wraca pieprz, szorstki czarny pieprz – to myśl Kubańczyka o świecie poza Kubą: obcym, którego klimat nie rozpieszcza, a rzeczywistość wydaje się przebudzeniem z rozkosznego snu. Jest jeszcze gorzej… w smaku pojawia się melasa. Oczywiście to tylko nuta i bynajmniej doświadczenie degustacji nie przestaje być przyjemne… wszak to tylko myśl Kubańczyka, a nie samo wygnanie…
Trzecia tercja – trzeci rum. 30-letni Dictador. Wraz z pierwszym łykiem przychodzi SMS od żony. Młodszy syn nie chce spać bez taty… rozkoszne chwile z pozytywnie rozwiązanym dylematem pierwszego świata dobiegają końca. Czas wracać. Lotem ekspresowym z nieistniejącego już zakątka marzeń. Z bezludnej wyspy ukrytej wsród bezkresnych wód, ciągnących po horyzont swoje prądy i zbłąkane myśli wygnańców. Tych zmuszonych do opuszczenia ojczystej ziemi i tych, którzy – podobnie jak ja – z jakiegoś powodu nie potrafią wrosnąć w rodzimą glebę. Była to jedna z podróży w poszukiwaniu miejsc, których dusza emigrowała, rozbiegła się po świecie i ukrywa się gdzieniegdzie – niczym okręt zaklęty w butelce.
Podróż powrotna trwa, trzeci rum pochodzi już z Karaibów… Ostatnie pociągnięcia La Antiguedad przynoszą smak kawy, niezmielonej, niezaparzonej – smak wypalonych ziaren. Pieprz znika, a finisz jest delikatnie drzewny… skąd drzewo w samolocie z Hawany do Krakowa? A czy to ma znaczenie? Mniej więcej takie, jak to, że Kolumbia (skąd pochodzi rum) nie jest na trasie z Kuby do Polski. Wszak to wszystko rządzi się logiką snu…
Kliknij poniższy przycisk, aby zapoznać się z moim przewodnikiem po świecie cygar!
Ach, żałuję że nie palę cygara teraz, kiedy czytam ten wpis, bo to idealna lektura do degustacji jakiejś zacnej havany…
A swoją drogą, to z sentymentem patrzę na na oldschoolowe pierścienie od My Fathera, gdy porówna się do tych nowofalowych, bezdusznych bandów z USA.
Zgadzam się, choć zdarzają się ciekawe przykłady nowoczesnego designu – jak w cygarach Chogui 🙂
Przyznam, że już nie palę. Udało rzucić się nałóg, dotyczy to też cygar. Pamiętam jak kupowałam w Pewexe, bo były nie do dostania. Co to był za szpan.
Jeżeli kupowała Pani cygara w Peweksie, to prawdopodobnie nigdy nie paliła Pani prawdziwego cygara 😉 Zapraszam do zapoznania się z Cygarowym Vade-Mecum (można rozwinąć zakładkę Strefa konesera albo kliknąć przycisk na końcu tego tekstu) – jest między innymi o stereotypie porównywania cygar i papierosów, a to dwa odmienne światy! 🙂 Dziękuję za komentarz!
Czyli jesteś koneserem/testerem? 😉
Można tak powiedzieć 😉 Choć wolałbym określenie: koneserem-degustatorem 😉
Świat cygar jest wielowymiarowo piękny.
Ileż to fascynujących ludzi można poznać przy cygarku…
Kuba to ciekawe, ale bardzo smutne miejsce. Zresztą tak jak Korea Północna.
Fajnie, że zwróciłaś na to uwagę 🙂 Zazwyczaj postrzega się Kubę tylko przez pryzmat jej lokalnego kolorytu, przymykając oko na powszechną nędzę, ograniczenie wolności i los miliona wygnańców, którzy byli zmuszeni opuścić ojczyznę… Jest to jeden z powodów, dla których nie palę kubańskich cygar 😉