La Rosa de Sandiego Sumatra i Maduro (robusto)
Nie trzeba znać dialogów Platona, by wiedzieć, że żyjemy pomiędzy ideami a rzeczywistością. Mamy życzenia wobec stanu rzeczy, a potem bieg rzeczy strąca nas z piedestału. Ale wyobraźmy sobie, że na moment ta prawidłowość odmienia się. Jesteśmy poza granicami politycznych podziałów, bezpieczni od gwałtu historii. Prozą życia nieporuszeni. Obcujemy z ideą w czystej w formie. Źródłem takiego doświadczenia była dla mnie degustacja cygara La Rosa de Sandiego, które przeniosło mnie w zapomniany przez świat, gościnny zakątek Kuby…
WIZYTA PIERWSZA
(Sumatra)
San Diego de Los Baños w prowincji Pinar del Río – stamtąd rodzina właściciela marki American Caribbean Cigars wywodzi swoje cygarowe tradycje. Przed degustacją wiedziałem tylko tyle, że mam do czynienia z niewielką, choć rozpoznawalną marką butikową, a symbolika blendu zbudowana jest wokół jakiejś miejscowości nazwanej na cześć świętego Jakuba…
Najciekawsze jest jednak to, że cygaro La Rosa de Sandiego zabrało mnie w niespodziewaną podróż na Kubę, mimo że o pochodzeniu rodziny jego twórcy… nie miałem zielonego pojęcia. Odkryłem w ten sposób jak głęboko najwspanialsza wyspa Karaibów przeniknęła duszę tego cygara…
Doświadczenie zaczęło się od mieszanki skóry i drzewa oraz wyrazistego smaku owoców, głównie śliwek. Do tego odrobina słodyczy, ale nie przyćmiewającej całości, lecz uwydatniającej się przy wydmuchaniu dymu nosem… Dzięki temu, że nic nie czytałem przed degustacją, inspiracja smakiem była niczym nie skrępowana. Smak był prosty, ale miał w sobie jakiś niecodzienny urok…
Chłonąłem kolejne refleksy smaku i aromatu, po czym ani obejrzałem się, jak sceneria wokoło zaczęła się zmieniać… Przyszedłem do parku na spacer z rodziną, było zielono, a nagle zrobiło się… egzotycznie 🙂
Skóra, drewno, owoce – to wszystko wyczarowało w mojej wyobraźni proste, lecz gościnne obejście domu ukrytego wśród krajobrazów Pinar del Río… Gospodarze przywitali mnie promiennym uśmiechem, w którym odbijał się blask karaibskiego słońca i piękno podrównikowej przyrody. Znalazłem się poza rzeczywistymi granicami Kuby, poza granicami polityki i ponad wszystkim, co stanowi dla mnie dysonans, z powodu którego po kubańskie cygara nie sięgam…
Odnalazłem specyficzny rodzaj piękna w owej Róży Świętego Jakuba. Było to piękno ukryte głęboko, tam, gdzie się go nie spodziewałem. Nie był to wyrafinowany rodzaj piękna, podobnie jak smak cygara, jednak obie te rzeczy – piękno i smak – były bardzo delikatne i… smukłe… jak dorodna córka gospodarza tego kawałka ziemi – nieubrana w drogie szaty, lecz zachwycająca urodą i wewnętrznym powabem.
W drugiej tercji do tej nie nazbyt złożonej melodii smaków dołączyła lekka ziemistość. Cały czas przewijał się też delikatnie mineralny refleks. Smaki były nieskomplikowane niczym zaserwowana przez gospodarzy strawa – skromna, lecz podana po królewsku, z gościnnością, z miłością, dzieląc wszystko, co mają najlepszego.
Siedząc tak z napotkanymi przypadkowo serdecznymi Kubańczykami, pomyślałem, że to jest moment, który mógłby trwać wiecznie – moment, w którym człowiek nie pragnie nic ponad to, co ma i nie ma znaczenia to, że ma niewiele…
INSPIRACJA NA MARGINESIE
W filmie A Good Year pewien wujek staje przed dylematem zapisania pałacu z winnicą swemu siostrzeńcowi. Problem w tym, że siostrzeniec wyrósł na bezwzględnego maklera giełdowego, który zdaje się za nic mieć rodzinną tradycję. Wujek pyta: „Jak mogę zapisać to miejsce człowiekowi, który nie potrafi doceniać prostych przyjemności życia?”. Prosta przyjemność to oczywiście wino i uroki spokojnej egzystencji na francuskiej prowincji, a symbolicznie – świat wartości przeciwstawiony bezdusznemu stylowi życia bogatego Londynu. Ciesząc się cygarem La Rosa de Sandiego, kontemplowałem głęboką prawdę ukrytą w tym pytaniu…
WIZYTA DRUGA
(Maduro)
Znowu tam jestem. Ale tym razem nie zastałem gospodarzy. Poprzednio przemyślenia miałem filozoficzne, ale nastrój lekki, towarzyski. Dziś towarzyszy mi lekkie zdziwienie na widok pustej zagrody i zamkniętych drzwi, które poprzednio były otwarte na oścież w geście gościnności. Tylko zapach pozostał znany i swojski. Zapach wsi, przydomowego ogródka i kuchni, w której znać, że niedawno coś było gotowane. Drewniany stół ustawiony przed domem nagrzało słońce – jest czysty i pusty, choć przed chwilą niechybnie siedziała przy nim rodzina.
„Czuj się zawsze jak u siebie, nawet gdyby nas nie było” – powiedział gospodarz, gdy byłem tam po raz pierwszy. Było mi miło, choć nie sądziłem, że kiedyś zawędruję tam pod ich nieobecność. Przypomniałem sobie te słowa i w tym momencie ujrzałem pozostawiony w cieniu chleb. Leżał pod drzewem, przykryty serwetką. Sięgnąłem po leżący obok nóż i odkroiłem kromkę. Smakując nie byłem pewny, czy to chleb, czy piernik, czy jakieś sążniste, gęsto ugniecione ciasto. Był smaczny, równie smaczny, jak dary stołu poprzednio mi ofiarowane w tym cudownym, zapomnianym zakątku Kuby, do której nie dotarł zew Rewolucji.
Smak tego chleba był jak pełnia prostego, wiejskiego życia, noszącego w sobie jakąś dziwną filozoficzną tajemnicę. Wydawało mi się, jakby ten chleb nie był upieczony w piecu, lecz wyrósł w przydomowej glebie, zbierając posmak okolicznych kwiatów, drzew, minerałów i przypraw. Wyrósł podlany deszczem karaibskiej chmury i ożywiony jeszcze bardziej karaibskim – gorącym, niestrudzonym w swej całorocznej pracy – słońcem.
Czym właściwie jest nastrój filozofa? – pomyślałem. Czymś innym niż wyważony tok filozoficznego traktatu. To nie jest stan, w którym przez głowę przelatują jak komety koncepcje na temat istoty bytu. Jest on raczej podobny do niezaludnionego chwilowo obejścia siermiężnej wiejskiej chaty – gdzie cicho, spokojnie, pusto.
A jednak… jest coś więcej w tym niepozornym krajobrazie. Siedzisz, człowieku, na przyzbie, nie zastanawiasz się, dlaczego to czy tamto jest tak czy siak… i tylko wiatr, dyskretny gość przemykający pomiędzy grządkami kapusty, przynosi ci co jakiś czas – myśl. Można z tych myśli napisać traktat, czemu nie? Ale najpiękniejsza jest świadomość, że ów stan jest udziałem nie tylko filozofów, zaludniających karty woluminów, ale również tych wszystkich domorosłych myślicieli, często niepiśmiennych, którzy siedzą na kawałku ziemi, kontemplując – bez szczególnego celu. Ten stan jest najbardziej uniwersalny. W nim jest duch filozofii, rodzący zdrową myśl i pragnienie prawdy.
Jak miło tu wrócić! I jak niesamowicie! To jak sen, którego druga część śni nam się innej nocy. Nie zdarza się to często, tym bardziej, że cygarowa inspiracja bywa kapryśna, jak kot chodzi własnymi drogami i nie zawsze układa się po naszej myśli.
Cygaro spokojnie dopala się, jestem za połową. Zdjąłem dodatkowy pierścień informujący o rodzaju liścia okrywowego. I właściwie już czuję, że doświadczenie jest pełne. Już otwieram oczy na świat za płotem, dopuszczam do świadomości sprawy, które na chwile udało mi się zawiesić na kołku przed furtką tego czarownego przybytku ukrytego wśród głuszy najwspanialszej z karaibskich wysp. Właściwie już mógłbym skończyć…
Pieszesz tak kwieciście, aż człowiek boi się cokolwiek napisać w komentarzu, by wyjść na prostaka. No, ale spróbuję..
Czytając Twój wpis, znowu się przeniosłem w czasie i wielkie dzięki za tę podróż.
Jednakże, szkoda, że przedkładasz ideologię nad smakiem dymu cygar kubańskich, bo prawdziwą magię świata cygarowego znajdziesz właśnie w dobrze wysezonowanych Havanach i jak poczujesz tę magię, wszystko inne stanie się nieistotne.
Tomku, dziękuję za miły komentarz, choć mocno przesadzony w pochwałach! 😛
Cieszę się, że mogłem służyć swoim wehikułem czasu 😉
A co do cygar kubańskich, to temat nie jest łatwy… Sam mam z nim problem 😉 Uważam, że cygara są wartością, która łączy ponad podziałami i tak powinno być! Jednak cygara odbieram zbyt intymnie i zbyt duże znaczenie ma dla mnie historia rodzinna ukryta za każdą marką i blendem, abym mógł kupować kubańskie cygara…
Pisałem o tym dzisiaj na Facebooku, ale wiem, że nie korzystasz, więc powtórzę tu. Czytałem ostatnio trochę o historii kubańskich marek. Dla przykładu Ramon Cifuentes Toriello – właściciel Partagasa, Ramon Allones, Bolivar i La Gloria Cubana. W jeden dzień stracił wszystko, 16 fabryk, wojsko nie pozwoliło mu nawet zabrać osobistych rzeczy. Tak wygląda historia wszystkich marek, których nazw i identyfikacji Habanos bezprawnie używa.
Pewnie masz rację i smak cygar kubańskich jest niepowtarzalny, ale tu nie chodzi o ideologię (dla jasności, jestem przekonany, że nikt nie odpowiada za sytuację na Kubie, kupując kubańskie cygara, i zapewne można to robić bez konfliktu sumienia), tylko o sposób, w jaki odbieram cygara, o wrażliwość, z jaką daję się porwać w podróż na falach dymu… myśl o tym, że po drugiej stronie nie ma rodziny właściciela, nestora rodu, tylko rządowy komunistyczny koncern, który ukradł dawne kultowe marki, po prostu odbiera mi przyjemność z korzystania z niewątpliwych uroków kubańskich cygar! Może pod wpływem rozmów z innymi aficionados zmienię podejście, ale teraz tak mam 🙁
Dziękuję za sprowokowanie dyskusji i pozdrawiam serdecznie! 🙂