La Aurora ADN (robusto)
Aby uczcić swoje urodziny, wybrałem się do krakowskiego hotelu Holiday Inn, wyposażonego w smoking lounge. Do degustacji wybrałem pochodzące z Dominikany cygaro La Aurora ADN. „Miłego seansu” – życzył mi barman, najwyraźniej rozumiejąc, czym jest degustacja cygara…
Już w samochodzie czar przyszedł wraz z muzyką, niczym uwertura do mającego nastąpić utworu degustacyjnego. Miałem ochotę na coś z lat 70-tych i w onirycznym nastroju. W głośnikach odezwała się piosenka A Horse with No Name zespołu America. Od razu przeczułem, w jakim kierunku powiedzie mnie dzisiejsze cygarowe doświadczenie. Przed oczyma duszy ujrzałem bezkres pustynnej amerykańskiej prerii…
Cygaro przeniosło mnie w piaszczyste południowe krajobrazy. Kolejne smaki układają się w pustynną opowieść. Drzewna nuta przywołuje płomień ogniska rozpalonego z belek opuszczonego miasteczka, a orzechy i suszone owoce są pierwszą przekąską podczas gorącej, słonecznej podróży.
Gdy wybrzmiała po raz drugi pieśń o koniu bez imienia, stanął mi przed oczami obraz Cable Hogue’a i jego pustynnej wędrówki rozpoczętej osobliwym wezwaniem modlitewnym: Ain’t had no water since yesterday, Lord. Gettin’ a little thirsty. Nie podejmuję się tłumaczenia 😉
Rozparłem się w skrzypiącym bujanym fotelu na zrujnowanym porchu. Roznieciłem ognisko w blaszanej miednicy i zacząłem przeglądać zawartość podróżnego plecaka: woreczek aromatycznych liści Earl Greya… trochę wody… termos… i resztka amaretto. Trunek ten średnio pasuje do rozmiłowanego w whisky Dzikiego Zachodu, ale co tam, gdy z cygara dobył się właśnie słodki orzechowy aromat, idealnie współgrający z tą odrobiną włoskiego alkoholu.
Odezwały się dźwięki ścieżki muzycznej z filmu The Ballad of Cable Hogue…
Pustynia może kojarzyć się źle. Mówimy o pustyni, gdy opisujemy niekomfortowe stany psychiczne, używamy słowa posucha, przymiotników suchy i oschły. Ale nie taka pustynia jest miejscem mojej podróży. Jest to pustynia mężczyzny, który po tygodniach codziennych trudów, utrapień zimowych i troski o dom, żonę i dzieci, nareszcie znalazł chwilę upragnionej samotności. Jest ciepło, a wokół rozciąga się krajobraz wyglądający w nieznane oczami skąpej, siermiężnej natury – takiej jak czarny pieprz, który właśnie pojawił się w cygarze.
Najbardziej kojąca w tym krajobrazie jest cisza oraz fakt, że w promieniu wielu kilometrów nie ma żywej duszy. Tylko ja, cygaro i te myśli, które złapały spokojny oddech…
Piszę długopisem na kartce. Zacząłem spiesznie i nerwowo, tak jak zwykłem wstukiwać litery na klawiaturze komputera bądź telefonu, ale już w pierwszej tercji z cygara spłynęło na mnie uspokojenie. Rytm kreślonych wyrazów normuje się, a styl pisma staje się staranniejszy…
Zamykam oczy, biorę kilka głębszych oddechów i czuję, jak zmysły wyostrzają się, a dźwięki docierają wyraźniej. W tym momencie w cygarze występuje niezwykle smaczna nuta słodkiego drewna – coś jakby gałązka drzewa migdałowego. Zaraz po nim przychodzi smak podobny do zielonej herbaty. A więc – ostatni łyk i czas ruszać w dalszą drogę!
Dosiadam wierzchowca. Jadę powoli, miarowo – przecież nigdzie się nie spieszę w tej podróży bez celu… Czuć drewno – zapach oddalającego się ogniska. Po chwili aromat cygara staje się niezwykle słodki…
W dalszej drodze towarzyszą mi motywy z filmu The Missouri Breaks, klimatycznego anty-westernu z Jackiem Nickolsonem i Marlonem Brando. Cygaro staje się tak słodkie, że porządnie przepłukuję usta wodą, aby upewnić się, że to nie smak amaretto. Nie – to nie amaretto. Wybrzmiała nuta mlecznej czekolady. Przez chwilę nie mogłem jej zidentyfikować, gdyż w niczym nie przypominała smaku, jaki znamy ze zwykłej sklepowej czekolady (był on raczej podobny do czarnej herbaty zaprawionej słodyczą świeżego mleka i kostką porządnej czekolady).
Czekoladowa nuta przeszła w tło, niczym zachodzący czerwienią słońca wieczorny horyzont. Wnet pojawił się skórzany posmak – przypominający o kowbojskim siodle, w którym usadowiło mnie cygaro La Aurora ADN. Profil cygara jest drzewno-kremowy. Jadę dalej. Słychać pełen napięcia utwór Confrontation – słońce zaszło, nastała noc na prerii.
W smaku pojawia się czarna kawa – widocznie w podróżnym termosie był jeszcze mocny strzał na pobudzenie podczas nocnej podróży… Ale właściwie z czym ja mam się konfrontować? Z pustką nocy i odludną prerią…? Samotność to specyficzny stan. Tęsknimy do niego, jak Mickiewicz piszący w Odessie słowa sonetu: Samotności, do ciebie biegnę jak do wody z codziennych życia upałów. A jednak nie jest to stan idealny. Niedobrze być człowiekowi samemu – poucza Księga Rodzaju.
Gdzieś zatem musi być złoty środek… A może nie ma złotego środka, a życie jest tylko pasmem zmiennych doświadczeń, podróżowaniem na przemian samemu i z kimś – a momenty, które coś dla nas znaczą, przychodzą niespodziewanie, z sobie tylko znaną logiką – jak nuty smakowe w cygarze…? Tak jak posmak kwiatów, którym właśnie uraczył mnie dominikański blend La Aurora… Skąd kwiaty na pustyni? A czy to ważne…?
Takie myśli chodzą mi głowie. Muzyka ucichła, słychać jedynie cichy stukot podków na wysuszonej ziemi Dzikiego Zachodu. Gwiazdy oświetlają mi drogę donikąd. Kończę podróż po stepach fantazji – zainspirowanej tajemniczym urokiem cygarowego dymu…
Kliknij poniższy przycisk, aby zapoznać się z moim przewodnikiem po świecie cygar!
Przepiękna opowieść, chyba zacznę palić cygara !
Jaki piękny tekst, nawet bez cygara udało mi się ponieść czarowi Twoich słów i też zawędrowałam do Arizony. Piękna podróż w krainę moich marzeń. Dziękuję
Dziękuję, bardzo się cieszę i zapraszam do zaglądania – będzie więcej różnych podróży! 🙂
I to jest właśnie to, za co lubię palić cygara. Za tę chwilę spokoju, pełną fantastycznych doznań smakowych, za tę przerwę od trudu codziennych zmagań w świecie pośpiechu.
Bezcenne są chwile z cygarem…
Nic dodać, nic ująć! 🙂
Dla mnie pustynia to ukojenie. To jest miejsce dla deprywacji zmysłów. Przypomina mi się noc nad Saharą, gdzie w glinianej izbie bez okien widziałam najczarniejszą czerń. Albo podróż przez Gobi, gdzie w krajobrazie pozbawionym budowli, drzew, obecności człowieka, można było w końcu zebrać myśli. Pustynia zawsze będzie kojarzyć mi się z miejscem, gdzie jest się bardziej niż gdziekolwiek, gdzie jest się na 200%, uważnym, z pootwieranymi na oścież zmysłami. I nie dziwię się mongolskim nomadom, że nie porzucili swoich kóz i wielbłądów. Tylko na pustyni jest się prawdziwie wolnym.
W niesamowity sposób opisałaś swoje doświadczenie pustyni – dziękuję! 🙂 Miałem okazję doświadczyć tego jedynie częściowo, gdyż pustynia, na jakiej byłem, to wprawdzie Sahara, ale dość niedaleko od cywilizacji – kawałek godzin drogi na wielbłądach, gdzieś w okolicach Zagory, w Maroku. Ale faktycznie – wieczór, szczególnie noc, ale też i poranek na pustyni to niepowtarzalne doświadczenie. W nocy było wietrznie i chłodno, zawiewało piaskiem, tak że można było poczuć się trochę jak na morzu w czasie sztormu… była w tym lekka groza, a na pewno przebłysk potęgi pustyni. Pozdrawiam i dziękuję za piękny komentarz 🙂