Ernesto Perez Carillo La Historia El Senador (robusto)
Bohaterami dzisiejszej opowieści są mój dziadek Grzegorz Dowlasz oraz cygaro poświęcone dziedzictwu pokoleń rodziny Carillo. Cygaro EP Carillo La Historia stało się dla mnie wehikułem, dzięki któremu odwiedziłem stare kąty w domu przy ulicy Mącznej i mogłem poprzebywać w atmosferze miejsca, którego już nie ma…
Cygaro wita mnie gorzką czekoladą i wilgotnymi suszonymi owocami. Oto przysmaki z kredensu dziadka. Miesza się w nich wspomnienie ówczesnej beztroski i dzisiejsza perspektywa. Są to tego rodzaju przysmaki, które niekoniecznie odpowiadają dziecku. Wolałoby słodką czekoladę albo ciastka. Jednak przychodzi do dziadka po te gorzkie kostki, po te dziwnie pomarszczone kawałki czegoś, co kiedyś było owocem; przychodzi, ponieważ otrzymuje coś więcej – drobny ułamek tego innego, dawnego świata, który żyje w duszy wyglądającej spod siwych brwi.
Legenda domu przy ulicy Mącznej
Dziadek był pisarzem. Wydał dwie czy trzy książki. Kolejną zatrzymała mu cenzura. Cały wydrukowany nakład poszedł na przemiał. Tak się zniechęcił, że już nigdy nie sięgnął po pióro. Czasem wspominał o powieści, która roiła mu się w głowie. W nocy, gdy wypalił już kilka fajek, kładł się w łóżku i przenosił się w jakieś indyjskie krajobrazy, snując fantazje na temat nigdy nie spisanych historii…
Swoją twórczą energię spożytkował w snycerce. Robił meble, którymi swego czasu napełniony był cały dom przy ulicy Mącznej 16 w Szczecinie. Niewiele z tego pozostało. Gdy w miarę upływu lat traciliśmy meble, a pierwszy w Polsce rodzinny dom dziecka, który założyli dziadkowie, przeszedł w inne ręce, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę najtrwalszą pamiątkę po dziadku noszę w sobie. Moja dusza, od tych chwil spędzonych w napełnionym fajczanym dymem gabinecie, od rozmów i wspólnych lektur, nabrała po trochu kształtu tych rzeźbionych mebli, a po trochu… czegoś więcej.
Dziadek i babcia pochodzili z Litwy. Babcia z zaścianka w Nowosiadach postawionego przez rodzinę jej ojca – Ciechanowiczów; dziadek z domku stojącego do dziś na terenie obecnej Białorusi. Dziadek chodził do gimnazjum Zygmunta Augusta w Wilnie, a gdy miał szesnaście lat, wybuchła wojna i przemycał karabiny na parafię. Rychło sam ruszył z „wojenką” pod rękę i przeszedł od miejscowej partyzantki aż po Berlin. Nigdy nie wrócił na Litwę. Ja też dopiero w dorosłym wieku odwiedziłem tam naszą rodzinę – Pieślaków.
Jest coś niezwykłego – czego nie tłumaczy ani wiara ani nauka – w osobliwym transferze, jaki dokonuje się pomiędzy ludzkimi duszami. Nie wiadomo, czy to coś przechodzi bezpośrednio od człowieka do człowieka, gdzieś pod powierzchnią rozmów i obcowania, czy też może dusza przychodząc na świat już rodzi się z pewnymi „zapisami” z poprzednich pokoleń. W każdym razie od wielu lat Litwa – dawna Litwa mojego dziadka, opisana przez Mickiewicza, Miłosza i innych poetów – żyje we mnie i stanowi najsilniejszą kotwicę, która utwierdza moją tożsamość w tym, co polskie.
Pisałem w innym tekście o swoich rozterkach związanych z narodową tożsamością oraz o tęsknotach do cieplejszych krajów i innego życia (Wolna Kuba jak okręt zaklęty w butelce). Przy takim usposobieniu, to właśnie tożsamość wyssana z literatury kresowej i utwierdzona opowieściami dziadka, jest dla mnie najautentyczniejszym doświadczeniem polskości, którego nie potrafiłbym wymazać ze swojej duszy.
Moje praprzeżycie
Owa „litewskość” (w Mickiewiczowskim znaczeniu Litwy jako ojcowizny Polaka) jest dla mnie tym, co Carl Gustav Jung nazywał praprzeżyciem. Jest wizją zrodzoną w głębinach duszy, do których nie ma wstępu; tajemniczym, twórczym – ukrytym wymiarem bytu…
W drugiej tercji do czekolady dochodzi posmak orzechów, coś wchodzącego w nugat – czyli dziadek wydobył coś jeszcze ze swojej szuflady, w smaku pojawia się też coś cięższego i bardziej wytrawnego – jakby wina i koniaki dziadka, w których rozsmakować się nie zdążyłem…
„Litewskość” ujawniła się kiedyś w onirycznym doświadczeniu. Obudziłem się w środku nocy, było to ileś lat temu, i czułem, że przeniosłem się duszą do samego serca litewskiego lasu, w którym zalegała mgła. Stałem się na chwilę obywatelem nie moich wspomnień (wspomnień przodków i umiłowanych bratnich dusz – kresowych poetów, Mickiewicza, Syrokomli i tych wszystkich bezimiennych, których wiersze i piosnki inspirowały znane do dziś utwory).
Poczułem wyjątkowo silne pokrewieństwo z tym duchem, który urządził dziwacznymi meblami szczeciński pokoik mego dziadka. Poczułem się częścią tego ducha, który unosi się szarym morzem zawieszonych w leśnym powietrzu kropel – który miasteczka i wsie, place i zaścianki niepostrzeżenie przerabia na swoją modłę, a w duszach mieszkańców, a nawet ich odległych potomków (którzy, dalibóg, owych stron nawet na oczy nie widzieli), pozostawia swe niezbywalne, melancholijne piętno.
Tamtej nocy przebywałem duszą na Litwie. Uczucie błogie i krzepiące – tak głęboko, jak potrafi pokrzepić jedynie modlitwa – nie trwało długo, ale ujawniło coś bardzo twórczego, głęboko ukrytą przestrzeń, w której znajduje się skarbnica praprzeżycia. Trzecia tercja żegna mnie czarną kawą, intensywną i smaczną, zaprawioną odrobiną wcześniejszej czekoladowości…
Rodzinne dziedzictwo
Degustując rytualnie cygaro Ernesto Perez Carillo La Historia El Senador, stworzone ku czci kobiet w rodzinie Carillo (na jednej stronie pierścienia jest matka twórcy tego cygara, a na drugiej jego córka), przemyśliwam o rodzinnej spuściźnie. Jak bardzo niedbali jesteśmy w kolekcjonowaniu rodzinnych historii, jak łatwo zaprzepaszczamy materialne pamiątki, jedyne namacalne pozostałości po tym, kim byliśmy, kim jesteśmy i kim będziemy. Jak łatwo puszczamy z dymem jedyne materialne przedmioty stanowiące arkę przymierza pomiędzy „dawnemi i młodszemi laty”.
W takich chwilach żałuję, że nie obudziłem się wcześniej. Że nie robiłem zdjęć dziadka z fajką w gabinecie obwieszonym indyjskimi obrazkami. Że nie miałem możliwość wynajęcia ciężarówki i zabrania wszystkiego, co po nim zostało. Mógłbym kiedyś urządzić mały gabinecik we własnym domu na wzór jego gabinetu, tak aby moje dzieci i wnuki mogły doświadczyć obecności w miejscu, które oddycha rodzinną historią, które napełniają przedmioty ręcznie wykonane przez ich pra-pradziadka. Jest w tym pewna ironia losu, a jednocześnie szansa, by samemu – świadomie już – coś po sobie zostawić…
Portret dziadka „na okładce” wpisu to rysunek z cyklu Ślady ludzkiej egzystencji autorstwa mojego ojca chrzestnego, Mariusza Kałdowskiego.
Filipie! Serdecznie Cię w tym przeżyciu ściskam! Napisałeś o ważnych rzeczach (tożsamość, modlitwa), o swoim autentycznym doświadczeniu. Ta szczerość mnie ujmuje. Chciałbym kiedyś przeczytać książkę Twojego dziadka. Mam wrażenie, że rozumiem Twoje doświadczenie braku. Zauważyłeś, że jesteśmy niedbali w kolekcjonowaniu rodzinnych historii. Tak! Co pewien czas coś notuję, ale różne przekazy – od mamy i innych – układają się dość chaotycznie. Trzeba więcej siły woli, żeby nad nimi usiąść i spisać. Trzeba to zrobić. Żeby nie przepadło…
Karolu, dzięki za odwiedziny i miły komentarz! Cieszę się, że mój tekst skłonił Cię do refleksji 😉 Pozdrawiam serdecznie! P.S. Książki bywają na Allegro, wstyd się przyznać, ale sam nie mam w domu swoich egzemplarzy… 😉
Piękny wpis. Czytało się jakby się odbywało podróż do przeszłości.
Dzięki za odwiedziny i komentarz! O to chodziło 😉 No i o zadanie kilku pytań… 😉
Piękna historia – najważniejsze, że masz dziadka w sercu i że pamięć o nim nie zginie. Ja tez czuję niedosyt, jeśli chodzi o moich bliskich, mało wiem o swoich korzeniach. Ładnie piszesz – czułam się, jakbym oglądała film 🙂 A cygaro tez kiedyś paliłam 🙂 tylko bardzo ostrożnie…
To prawda, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że pamiątki przepadają, wiedzę pokrywa mrok niepamięci, ale to, co zostaje, to przyswojone przez nas skarby naszej własnej tożsamości… 😉 Dzięki za komentarz! 🙂
Najcudownieszy człowiek, jakiego w życiu spotkałam. ❤
To tylko wycinek biografii, ale dzięki za miłe słowa! 😉
Przepiękny wpis. Pełen… Jakkolowiek głupio to zabrzmi.. Jakiegoś takiego klimatu. Choć nie do końca potrafię wyjaśnić o co mi chodzi. 🙂 Masz super wspomnienia po równie fantastycznym dziadku. Co do tej gorzkiej czekolady to u mojej babci były dla odmiany landrynki i też zawsze marzyłam, żeby to były ciastka. 😀
Smaki sie zmieniają, teraz bliżej mi do tamtych… szczególnie w cygarach 😉 Dzięki za odwiedziny i komentarz! 🙂