Jednym z moich marzeń jest łapanie fal na desce surfingowej. Słońce, plaża, ocean – to żywioły tego marzenia. Malibu, Santa Barbara, Oahu – jego imiona. Nim to marzenie się spełni, podzielę się moim subiektywnym przeglądem… kina surfingowego. Bo surfing to również kultura!
Z czym kojarzy się surfing? Zapytałem o to koleżankę z pracy: „Z takim stylem… surfingowym, z wodą, kolorowymi ciuchami”. A z czym kojarzy się kino surfingowe? „Ciężko mi sobie wyobrazić, bo przychodzi mi na myśl… kino samochodowe”.
Oczywiście nie chodzi o to, że oglądamy filmy siedząc na desce surfingowej. Gatunek, o którym piszę, rozkwitł w latach 60-tych XX wieku i do dziś powstała niezliczona ilość dokumentów oraz obrazów fabularnych.
Kiedy wodzowie byli najlepszymi surferami…
Surfing narodził się z czystego kontaktu z oceanem. Jego pierwotną formą był tak zwany bodysurfing – bez użycia deski. W środowisku surfingowym krąży powiedzenie, że najlepszymi surferami są delfiny, natomiast sam zwyczaj łapania fal przy użyciu drewnianej deski narodził co najmniej tysiąc lat temu wśród plemion Polinezji.
Najbardziej znaną z surfingu częścią Oceanii są Hawaje. Stamtąd, na przełomie XIX i XX wieku, zwyczaj ten przeniósł się do Stanów Zjednoczonych (Kalifornia) i Australii. Dla rdzennej ludności surfing był przede wszystkim przekazywanym z dziada pradziada rytuałem związanym z symbolicznym ujarzmieniem potęgi oceanu.
Zachowały się wspomnienia chirurga okrętowego doby odkryć geograficznych:
„Miałem nieprzeparte wrażenie, że człowiek ten odczuwał najwyższą przyjemność, gdy był tak szybko i tak gładko niesiony przez ocean”
William J. Anderson
Zanim surfing stał się ogólnoświatowym sportem z milionami fanów, pokochali go między innymi pisarze – Mark Twain i Jack London. Ten drugi określił surfing „królewskim sportem dla przyrodzonych królów ziemi” (esej A Royal Sport).
Rozwój i migrację bakcyla surfingowego zahamowała ekspansja rygorystycznej sekty kalwinistów. Jej członkowie byli zgorszeni faktem, iż autochtoni obojga płci oddawali się harcom na falach w skąpym odzieniu. XX wiek przyniósł jednak nową falę zainteresowania, a wreszcie ogólnoświatowe boom. Była to w dużej mierze zasługa kina surfingowego.
Po latach rozkwitu, dzisiejsze statystyki finansowe pokazują, że światowy przemysł surfingowy generuje roczny przychód w kwocie 7,3 miliarda dolarów. Samych surferów są około 23 miliony.
Dlaczego surfing?
O istnieniu gatunku surf film dowiedziałem się, gdy aplikacja Apple Music podpowiedziała mi playlistę 20 klasyków surfingowych. Od razu przypadły mi do gustu pstrokate, naładowane pozytywną energią, dźwięki zespołów takich jak: The Surfaris, Dick Dale and His Del-Tones, Jan & Dean, The Beach Boys. Uświadomiłem sobie, że motywów muzyki surfingowej użył Quentin Tarantino w Pulp Fiction (najbardziej znany temat Misirlou).
Gatunek surf movie dzieli się na filmy dokumentalne i fabularne. Wśród tych drugich wyróżnia się jeszcze beach party films i narrative surf films. To tak podręcznikowo. Ale w czym tkwi sekret popularności?
Narkotyki, seks, smukłe ciała i podbudowywanie ego przy użyciu pięści – to skojarzenia, które mogą powstać w wyniku mieszanki dwóch składników: lat sześćdziesiątych i sportu. Jednak te elementy występują w filmach pobocznie. Subkultura surfingowa jest być może najjaśniejszym punktem na firmamencie szalonych lat rewolucji seksualnej. Jej adepci uosabiają dewizy think positive i carpe diem nie tylko „pod wpływem”, ale przede wszystkim w bardzo aktywnej pasji, która wymaga ogromnej samodyscypliny i przekraczania własnych granic.
Dla mnie – przyznaję, na desce jeszcze nie stałem – esencja skrywa się w owym momencie (istotne jest słowo moment, nie jako jednostka czasu, lecz jako stan), gdy surfer odnajduje nić wiążącą go z żywiołem oceanu. To jest to, co najbardziej pociąga w tym sporcie. Z szalejącymi bałwanami piany lub ze sprzyjającą taflą idealnej fali (pojęcie perfect wave w słowniku surfingowym) splatają człowieka uczucia niezastąpione i… uzależniające.
Dla kogo jest surfing? „Wielu z nas nie ma ze sobą nic wspólnego poza tą pasją, lecz każdy zaczyna dokładnie tak samo, łapiąc swoją pierwszą falę” – mówi narrator w filmie Step into Liquid. Mam wrażenie, że istotą nie jest otaczająca ten sport subkultura, lecz raczej ów zniewalający zew oceanu, który każdy przeżywa po swojemu, sam na sam z żywiołem natury…
Top 10 filmów surfingowych
Niech lepiej od słów przemówią dzieła (kolejność mniej lub bardziej przypadkowa; fabuł z zasady nie streszczam, bo zrobili to już użytkownicy Filmwebu czy IMDb):
- The Endless Summer (1966): ascetyczna w formie opowieść o dwóch surferach z Kalifornii, którzy poszukują swojej idealnej fali. Podróżują od kontynentu do kontynentu, dzięki czemu lato nie przestaje im towarzyszyć. Jest w tej opowieści świeżość marzeń chłopaków, o których świat by pewnie nie usłyszał, gdyby Bruce Brown nie zaprosił ich do współpracy. Forma jest z pozoru biedna, prawie amatorska, jednak autor spędził wcześniej wiele lat koczując z kamerą na plażach, by opanować sztukę chwytania w obiektywie żywiołu deski i oceanu. Efekt jest fenomenalny. Dokument o niszowym sporcie, nakręcony kamerą niepozwalającą na ujęcia dłuższe niż pół minuty, po jakimś czasie okazał się hitem komercyjnym, który przyniósł mało znanemu twórcy ponad trzydzieści milionów dolarów dochodu. Jedynym głosem, jaki słyszymy w filmie, jest głos reżysera, scenarzysty i narratora w jednej osobie. Nawet jeżeli bohaterowie coś mówią, to nie słychać ich głosów, lecz są one imitowane przez snującego opowieść. Daje to wrażenie spójności wręcz magicznej… jakbyśmy znaleźli się na chwilę w głowie twórcy i słuchali jego wewnętrznego monologu, opisującego podróż od brzegu do brzegu, od fali do fali. Jest powiew oceanu, jest słońce Ameryki, Afryki i Australii, są dziewicze krajobrazy, a wszystko z towarzyszeniem lekkiej i słonecznej muzyki. Bezwzględne must-see nie tylko dla zainteresowanych surfingiem, ale też filmem dokumentalnym.
- Big Wednesday (1978): bodaj najbardziej kultowy z fabularnych filmów surfingowych, choć z dzisiejszej perspektywy akcja toczy się niezbyt dynamicznie. Największą zaletą filmu jest jego kompozycja. Narrator opowiada historię w ramach czasowych wyznaczanych przez oceaniczne prądy i pory roku, co pozwala odczuć specyfikę życia surfera – toczącego się od jednego przypływu do drugiego. Przyjemny film, warto obejrzeć dla klimatu tamtych lat i dla imponujących scen na wielkiej fali, z którą bohaterowie mierzą się w tytułową Wielką Środę.
- Ride the Wild Surf (1964): pełna anegdot opowieść o młodych mężczyznach, którzy przybyli na Hawaje surfować, imprezować i podrywać dziewczyny. W ramach tego ostatniego jeden z bohaterów musiał udowadniać potencjalnej teściowej, że nie jest surfingowym menelem (kolejny termin ze słownika: surf bum) pokazując swoją kartę kredytową i opłacone rachunki. Również wart obejrzenia ze względu na klimat czasów i miejsca.
- Point Break (1991): najbardziej znany, ze względu na obecność w obsadzie Keanu Reeves’a i Patricka Swayze. Z jednej strony przekracza ramy gatunku, ponieważ akcja toczy się wokół śledztwa prowadzonego przez agenta FBI, z drugiej jednak stanowi solidną dawkę prawdziwie surfingowego przesłania, które w pewnym momencie uderza z siłą ciała spadającego w wodę z kilkunastometrowej fali. Po prostu dobry film – może nawet najlepszy na początek przygody z kinem surfingowym.
- North Shore (1987): klimat przełomu lat 80-tych i 90-tych. Klasycznie surfingowa historia, w której miłość do fal i uczucie do dziewczyny splatają się w całkiem przystępną całość. Schematyczna opowieść chłopaka z Arizony, który ujeżdża sztuczne fale, a w końcu stawia wszystko na jedną kartę i jedzie na Hawaje, gdzie poznaje swojego mentora. Film o pasji, przyjaźni, miłości, dojrzewaniu i odpowiedzialności.
- The Endless Summer II (1994): technicznie o epokę lepszy niż jego poprzednik. Oczywiście nie tak kultowy, ale równie spontaniczny. Świetna narracja, nowe miejsca (bardziej egzotyczne). Wtórny w stosunku do pierwszej części, ale jest to wtórność, która cieszy widza, a twórcy stanęli na wysokości zadania, równie pasjonująco śledząc losy dwóch nowych bohaterów.
- Riding Giants (2004): dokument o zmaganiach z największymi falami świata. Dobrą robotę robią dynamiczny montaż i oryginalnie dobrana muzyka (oglądając majestatyczne fale słyszymy nawet barokowe organy Bacha!). Film jest udaną próbą naszkicowania rysu historycznego, zarówno samego surfingu (na początku pojawia się obrazkowa historia tysiąca lat surfingu opowiedziana w dwie minuty), jak i odkrywania kolejnych gigantycznych fal, dzięki czemu młodzi surferzy czuli się niczym dawni odkrywcy dobijający do nieznanych brzegów.
- Chasing Mavericks (2012): biograficzna historia, którą możemy odebrać zarówno jako piękną, jak i balansującą na granicy tkliwej pretensjonalności – biorąc pod uwagę, w jakim tempie emocjonalność bohaterów musi poradzić sobie z kolejnymi ważnymi oraz tragicznymi wydarzeniami. Ale takie było życie protagonisty, Jaya Moriarity. Fabuła to namiętność do surfingu w wydaniu ekstremalnym. Celem bohatera jest zmierzenie się z największymi falami w Kalifornii (tytułowe Mavericks). Ponadto, obecny również w North Shore, motyw młodego śmiałego ucznia i doświadczonego mentora, w którego rolę wciela się tu Gerard Butler.
- Lost at Sea – The Baltic (2016): UWAGA… polski film o surfingu. Bardzo ciekawy i profesjonalnie zrealizowany dokument, sponsorowany przez firmę Jeep, na temat ujarzmiania lodowatego szaleństwa Bałtyku. Film udowadnia, że dla pasji surfowania nie ma granic!
- Soul Surfer (2011): autentyczna historia dziewczyny, której rekin ogryzł rękę podczas surfowania. Opowieść o upadku i wzlocie marzeń. Film nawet wzruszający, ale scenariuszowo słaby. Na początek przygody z kinem surfingowym nie polecam – potem obejrzeć warto.
Wiele pozycji pominąłem w tym zestawieniu. Na przykład Gidget, film z 1959 roku, który odniósł ogromny sukces. Mówiło się nawet o surfingu „przed i po” tym filmie. Przed surferów było około 5000, parę lat po – dwa-trzy miliony.
Pominąłem też kilka filmów, których… nie widziałem. Są bowiem do obejrzenia jedynie w ramach subskrypcji Amazonu niedostępnej w Polsce. Na mojej liście życzeń wciąż znajdują się takie tytuły jak Morning of the Earth („poranek ziemi” – brzmi nieźle, prawda?), Crystal Voyager, Chasing the Lotus, a przede wszystkim The Endless Summer Revisited.
Wymienione filmy to nie tylko produkcje amerykańskie, ale również australijskie. Co ciekawe, temat podejmowali też Skandynawowie (Nordfor sola, Bjørnøya: Følg drømmen) i Japończycy (Ano Natsu, Ichiban Shizukana Umi).
Kino surfingowe to także próby antropologicznego ujęcia tematu – w ten nurt wpisują się co najmniej dwa tytuły: Splinters, o zaszczepieniu surfingu wśród ludności Papui Nowej Gwinei (niestety nudny) i kręcony w Indonezji The Ombak (niedostępny w sieci).
Tyle na dziś o surfingu. Mam nadzieję, że udało mi się zainteresować tematem, a jeżeli czytają ten tekst miłośnicy deski, to proszę o radosne ALOHA! w komentarzu 🙂
Moja surfingowa tablica na Pintereście:
No i mam zestaw filmów na zimę
Muszę przyznać, że coś w tym sporcie jest magicznego. Kilka tygodni temu wróciłem z urlopu na Teneryfie i właśnie widok surfujących ludzi skutecznie zatrzymał nas nad oceanem na dobrą godzinę podczas wakacyjnego spaceru.
Bardzo się cieszę, że Pana zainspirowałem 🙂 Planuję również tekst o muzyce surfingowej. Zachęcam do śledzenia Manufaktury na Facebooku, aby być na bieżąco! 🙂
I tu jest problem, bo od kilku lat skutecznie bronię się przed wszelkimi social mediami, więc pozostanę jedynie tutaj i na Forum Cygarowym.
…ale tak, czy inaczej dziękuję za zaproszenie.
Rozumiem i tym bardziej dziękuję za obecność! 🙂
Kilka z tych filmów widziałam.Surferzy zauroczyli mnie w Australii,można patrzec na nich godzinami.To i pasja i sport.
Kształtuje umysł i ciało.Dla mnie fantastyczna sprawa.
Dzięki za ciekawy wpis.
Pozdrawiam-)
Dziękuję za komentarz i zazdroszczę seansu na żywo w Australii 😉 pozdrawiam!
Aloha! Zawsze chciałam spróbować surfingu. Niestety na południu Polski opcje pływania na desce są dość ograniczone. Słyszłam o Pogorii i możliwości windsufingu, ale wpadłam na jeszcze inny pomysł. Parę lat temu kupiłam fishkę, a w tym roku do kolekcji doszedł też longboard. Nie ma nic przyjemniejszego od surfingu, nawet jeżeli “pływa się” tylko po asfalcie 🙂
Trochę off-topic, ale filmy dodaję do listy “koniecznie zobaczyć” 🙂
Jak najbardziej rozumiem, w Krakowie chyba jedyna opcja to windsurfing na Bagrach – jak halny zawieje 😛 😉 Cieszę się, że zachęciłem do filmów i życzę spełnienia surfingowych marzeń 😉
ja dodam Kryspinów i wakepark w nim, nie jest to surfing, ale jak lubisz kombo: deska i woda, to polecam 🙂
Ale fajne zestawienie, nie widziałam żadnego z tych filmów i poczułam się zachęcona:)
Super, o to chodziło! 🙂
Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że istnieje taki gatunek.
A jednak! 😉
Jeśli chodzi o sporty wodne, to nigdy mnie nie kusiły, ale oglądanie w filmach wprawnych surwerów, to zupełnie coś innego
Tak, rzeczywiście jest w tym widoku coś hipnotyzującego 😉
Bardzo dobry artykuł. Zacząłem swoją przygodę z deska 2 lata temu na Sri lance. Surfowałem na, małych falach na Filipinach na wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA oraz przedwczoraj wróciłem z Maroka, gdzie również surfowałem na falach Atlantyku. Najtrudniejszy a jednocześnie najlepszy sport jaki w życiu próbowałem. ALOHA
Bardzo mi miło gościć surfera i czytać tak Twój komentarz! Sri Lanka, Filipiny, USA, Maroko – niezłe początki!! 😀
Dziękuję i pozdrawiam!
zdecydowane ALOHA, z takim zasobem żadna zima, ba! żadna pandemia niestraszna 😉
🙂 🙂 🙂
Jakoś trzeba się odrywać od tej pokręconej rzeczywistości 😉
Ale ciągle nie znalazłem trzeciej części Endless Summer…
Jeżeli nie oglądałeś, polecam film Oddech z 2017 roku (na podstawie powieści Breath Tima Wintona niestety u nas niewydanej) świetny film o dorastaniu, w którym surfing jest jego częścią.