Moja ulubiona whisky: Glen Scotia 10 z Campbeltown

Campbeltown – to szkocki region produkcji whisky, który jak dotąd mogę uznać za swój ulubiony. Natomiast Glen Scotia 10 urzekła mnie idealnym balansem smaków soli i cukru trzcinowego. Jest w niej niespodziewana przygoda morska i po prostu – przyjemność…

Jako ilustrację wybrałem „Gwiaździstą noc” Vincenta Van Gogha, bo jest najbliższa – choć wciąż daleka! – od tego „obrazu”, jaki wyczarowała mojej wyobraźni whisky Glen Scotia 10.

Pierwszą Glen Scotią, jaką próbowałem, była wersja podstawowa – Campbeltown Harbour (pisałem o niej tutaj). Pomimo dobarwiania karmelem i ust, które rozczarowują w stosunku do nosa, zdecydowałem się ponownie sięgnąć po trunek z tej destylarni. I nie zawiodłem się!

Tym razem producent kusi na butelce opisem „owoce i subtelny dym”. Popatrzmy jak Glen Scotia 10 wypada w nosie…

Campbeltown - Glen Scotia 10
Campbeltown. Glen Scotia 10 – zdjęcie ze strony producenta.

Campbeltown – whisky jak obraz Van Gogha

NOS: Jest „ciemniej” niż w wersji bez oznaczenia wieku. Intensywniej. Czuję mieszankę słodyczy i czegoś, co mógłbym określić raczej dalekim śladem dymu. Natomiast miło zaskakuje morskie powietrze. Jest syrop gruszkowy. Szczególnie ciekawie i udanie łączy się słodycz z akcentem morskim. W przypadku Campbeltown Harbour było przede wszystkim subtelnie – teraz muszę przyznać, że aromat ma w sobie więcej głębi, jakby większy ciężar gatunkowy. Zaczyna się bardzo ciekawe doświadczenie…

Nie miałem tak chyba nigdy wcześniej – ani przy cygarach ani przy whisky. Chodzi o to, że czuję, jakbym rozpoczynał tę przygodę w punkcie, w którym poprzednio ją skończyłem. Ale jestem już o krok dalej. Zszedłem z latarni morskiej na wąski kawałek ziemi oddzielającej latarnię od klifu wpadającego w morze. Wow! Aromat ma w sobie coś naprawdę intrygującego. Głębia owocowej słodyczy połączona z nutą soli morskiej oddziałują na powonienie tak sugestywnie, że cały krajobraz staje się wręcz surrealistyczny.

Aromat jest niczym obraz Van Gogha, obficie pokrywany kolejnymi grubymi warstwami olejnej farby. Autor „Gwiaździstej nocy” sam tłumaczył, że nakłada tyle farby, by nadać tym intensywniejszą ekspresję, tym lepiej wyrazić emocje i stan, który towarzyszy procesowi twórczemu.

Stoję zatem na zboczu małej wysepki. Za mną latarnia morska górująca ciepłym światłem nad pogrążonym w półmroku bezkresie morza. Ale morze – morze! – właśnie ono jest tu najbardziej surrealistycznym elementem. Ma w sobie mnóstwo głębokiej zieleni – zlewa się z niebem bez wyraźnej granicy, stając się jakby jednym żywiołem. W zieleni zaznaczają się smugi równie głębokiej purpury i fioletu. Całość jest tak nasycona, że przytłaczałaby, gdyby nie kontrast ciepłego światła i spokój zamyślonej postaci, będącej centralnym punktem tego dziwnego krajobrazu…

W zapachu zdecydowanie czuć cukier trzcinowy, a owocowość osobliwie się różnicuje – będąc „u dołu” głęboką (jakby suszone owoce, ale przesiąknięte ciężka atmosferą morskiej wilgoci), natomiast „u góry” wchodzącą w coś lżejszego, jakby mirabelka. Nie brakuje też pikantności wieńczącej cały ten mariaż aromatów. Zobaczmy, co przyniosą usta…

Campbeltown - Glen Scotia
Whisky Glen Scotia z regionu Campbeltown. Zdjęcie z Instagrama producenta.

Glen Scotia 10 – mój numer 1 wśród single maltów

USTA: Tu pojawia się przede wszystkim gładki karmel o mocno drzewnej strukturze… coś jakby nieco świeższa deska… To łódka – prosta, wykonana niedawno, nienosząca jeszcze w sobie całego „ciężaru” morskiego żywiołu. Ta łódka niepostrzeżenie pojawia się w moim krajobrazie a la van Gogh jako kolejne źródło kontrastu. Jest bowiem jasnobrązowa, przechodząc miejscami w barwę wręcz żółtą. 

W finiszu czuć czarny pieprz i trochę drzewnej wytrawności, ale niepsującej wcześniejszych wrażeń. Jeżeli miałbym określić rzekomą „dymność” zapowiadaną przez producenta, to  powiedziałbym, że jest to odrobina węgla drzewnego, nasączonego tą dziwną mieszanką cukru i wody morskiej… Wszystko, choć brzmi dość szalenie, tworzy świetnie zbalansowaną całość.

PODSUMOWANIE: Wrzucam tę recenzję po długim czasie i po opróżnieniu kilku innych butelek. Muszę przyznać, że Glen Scotia 10 z regionu Campbeltown jest pierwszym single maltem, który mam ochotę kupić ponownie. Jego smak stał się dla mnie klasyczny, jest idealnie zbalansowany, a przy tym whisky ta wpisuje się w kategorię doskonałego stosunku jakości do ceny (ja kupiłem w promocji za 150 zł).

Oczywiście w marzeniach ostrzę sobie kubki smakowe na 12-letnią Glen Scotię The Mermaid z limitowanej serii Icons of Campbeltown, finiszowaną w beczkach po sherry Palo Cortado, w naturalnej barwie i niefiltrowaną, która – jak sądzę – miałaby potencjał wysadzenia mnie z butów, przede wszystkim ze względu na wyraźnie morski charakter, który pojawia się w opisach. Ale tymczasem zdecydowanie polecam 10-latkę, a w następnej recenzji opiszę wersję 15-letnią z podstawowej oferty tej najbardziej budżetowej destylarni regionu Campbeltown.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy… Zdjęcie: Filip Obara

2 myśli do „Moja ulubiona whisky: Glen Scotia 10 z Campbeltown”

  1. Dla mnie aromaty dymne były bardziej wyraziste, a może i dominujace przed ustami. Potem wszystko ładnie się zmieszało, aczkolwiek kilka akordów wybrzmialo glosniej. Powiem o dwoch- dość przyjemna ostra nutka oraz schowana nieco w drugim planie słodycz. Wiesz… Jest to bardzo fajny trunek, ale zastanawiam się, czy przy dłuższym leżakowaniu, może w innej beczce nie bylby jeszcze lepszy… Coś mi się widzi, że jutro poszukam. I tylko dlatego jutro, że dziś, kiedy piszę jest niedziela.

    Zostań z Bogiem!

    Dziękuję za recenzję!!!!

    1. Witku, piszesz, jak sądzę o Taliskerze Port Ruighe, którego razem próbowaliśmy 😉 Jest taki jak opisałeś, a użycie beczki po porto jest faktycznie dość nietypowe, bo ta sama whisky oferuje jakby dwie równoległe opowieści – jedną typową dla Taliskera, sążniście torfową i pikantną, a drugą ekstra-słodką i owocową.

      Wcześniej miałem wersję 10-letnią i była mniej złożona, ale bardziej spójna, ale przy tym całkowicie wytrawna, bez słodyczy. Dlatego teraz szukam czegoś bardziej pośredniego, a przede wszystkim bardziej morskiego i przymierzam się do wersji Storm.

      Dzięki za odwiedziny – i te w realu i te na blogu! Pozdrawiam 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.