Są miłości, które rodzą się z impulsu, z intuicji – od razu. Są i takie, które potrzebują czasu, wzajemnego poznania, odpowiedniego momentu. Moja miłość do Włoch należy do tej drugiej grupy, a jej symbolem jest ser gorgonzola, który trudno nazwać delikatnym czy aromatycznym. A jednak – ma rzesze miłośników, tak jak Włochy.
Z Włochami zawsze miałem problem. Z jednej strony chodziło mi po głowie słynne zdanie Sienkiewicza, że każdy kulturalny człowiek posiada dwie ojczyzny: własną i Italię. Z drugiej… jakoś nie czułem tego kraju, a bogactwo jego dziedzictwa onieśmielało mnie. Gdy wybieraliśmy się z żoną, zaraz po ślubie, na stypendium zagraniczne, chciałem jechać do Andaluzji, ale okazało się, że moja uczelnia nie ma podpisanej umowy z Hiszpanią. Na drugi ogień poszły więc Lizbona i… Stambuł.
Ani Stambuł, ani Lizbona…
Opatrzność chciała inaczej. Nie dostałem się ani do Portugalii, ani do Turcji. W mailu od uczelni padła natomiast inna propozycja: Padwa. Tak się zaczęła moja przygoda z Włochami, choć nie od początku towarzyszyły jej pełne wzajemnej życzliwości uczucia…
Przybywając na dłużej do Włoch (w naszym przypadku były to dwa semestry akademickie), doświadczamy szoku kulturowego. Jego źródłem nie jest jednak olśniewająca ilość zapierających dech w piersiach dzieł sztuki i architektury (choć i to jest!)… ale charakter Włochów.
Nikt nic nie wie, mało kto mówi po angielsku – do tego stopnia, że nieraz trudno kupić nawet Red Bulla – wszystko pozamykane w czasie sjesty (nie zatankujesz nawet LPG, Polaku, bo automat obsługuje tylko benzynę i diesla), a na koniec okaże się jeszcze, że policja zarekwiruje twój rower, by przekazać go do jakiegoś szemranego warsztatu pod wiaduktem, z którego następnie trafi on w ręce marokańskich handlarzy – jeżeli go nie wykupisz (gdzie indziej mówi się na to mandat)!
Wkurzałem się, a jednak czar Padwy i Włoch spływał na mnie miarowo, ustawicznie i… niepostrzeżenie. Gdy zostaliśmy przewodnikami po bazylice św. Antoniego, pilotka wycieczki z Polski powiedziała nam: będziecie się na nich denerwować, a potem będziecie ich kochać.
Kiedyś nie lubiłem gorgonzoli…
Minęły miodowe miesiące naszego pobytu w północnej Italii. Gdy tylko postawiłem stopę na betonie Krakowa i poczułem, że drży on niemal, jak nie zaczynam po nim biec nerwowo – po raz pierwszy pojawiła się tęsknota. Uświadomiłem sobie, że w Padwie ani razu… nie biegłem „na tramwaj”!
Nigdy nie lubiłem gorgonzoli. Tak jak początkowo nie lubiłem Włoch. Tęsknota zataczała jednak coraz szersze kręgi w mojej osobowości – nękanej znowu półroczną zimą i pośpiechem wielkiego miasta. Nie było dnia, żeby nie powracało wspomnienie włoskiego dolce vita, luzu, pogody ducha i zdrowo wytyczonych granic „własnego podwórka”.
W miejsce dawnego rozdrażnienia rzewne uczucia rodziły się wraz z przywiezionymi do Polski smakami wina, oliwy, prosciutto, suszonych pomidorów…
Pewnego dnia stało się. Poczułem smak na gorgonzolę tak silny, że chyba tylko kobieta w ciąży doświadcza czegoś podobnego 😉 Wyszedłem z pracy, poleciałem do sklepu i rozsiadłem się, obficie okraszając bagietkę pleśniowym serem.
Stało się…
Nawet nie obejrzałem się, kiedy miłość do Włoch zawładnęła mną i rozsnuła swój czar wzdłuż wszystkich dróg, jakie zjeździliśmy rowerami i schodziliśmy na piechotę – w Padwie, w Colli Euganei, w Bassano del Grappa…
Charakter Włochów i ich przywiązanie do codziennych zwyczajów i rytuałów to siły despotyczne… Włoch ani myśli na krok zejść ze swoich pozycji. Aby pokochać Włochy, należy przestać oceniać i porównywać. Italia wciągnie nas do kręgu swoich miłośników i da nam niezapomniane wrażenia, jeżeli w pełni poddamy się jej urokowi i bez szemrania popłyniemy z nurtem jej stylu życia. Przyjmując śródziemnomorską perspektywę, zyskamy niepowtarzalną możliwość cieszenia się życiem – każdym promieniem słońca i szczegółem architektonicznym, każdą filiżanką kawy i każdym łykiem wina!
Historia jak moja z Francją i Paryżem, tyle, że ja mam męża francuza i na razie nie wracam. Nie ważne ile marudzę na Paryż jak się kiedyś wyprowadzę to na pewno będę i zadowolona i stęskniona… 🙂
Tak, rzeczywiście trudno mówić o tych uczuciach w sposób jednoznaczny 😉 Życzę dalszego owocnego korzystania z pobytu w Paryżu 🙂
Przeniosłam się na chwile w magiczną krainę. Czytając Twoje wpisy i ja na powrót zaczynam tęsknić 🙂
Bardzo się cieszę i dziękuję za komentarz! 😀
To ciekawe jak los prowadzi nas przez różne ścieżki :). A mogła być Andaluzja… Cieszę się, że Włochy tak Cię wciągnęły. Coś podobnego poczułam w Laponii i dążę do tego, żeby wrócić tam na dłużej.
Andaluzja też była, ale w pozdroży poślubnej 😉 Jak się przyjmie temat Włoch, to napiszę coś o Andaluzji 😉 Dzięki za komentarz i życzę powrotu do Twojego kraju marzeń 🙂
Włochy są niesamowite!
Trudno zaprzeczyć 😉
Kolejny ciekawy wpis umilający poranne podwójne espresso
Każdy kto podróżuje ma takie “swoje” miejsca. Ja również. Od 2006 roku mieszkam w Galway i już teraz wiem, że będę tęsknił za promenadą na Salthill, gdy wrócimy na wcześniejszą emeryturę do Polski (o ile dożyjemy).
Oj znam takie miłości, nawet do śmierdzącego sera 🙂
Moją miłością jest Australia, mimo iż miliony much są gorsze od pająków i węży. Polecę tam zawsze, w ciemno, choćby mnie miały pożreć!
Druga moja miłość, bo można kochać wiele rzeczy jednocześnie, to właśnie Włochy!!!
Kocham wszystko, śmierdzące sery, temperament Włochów, lody (poza tym krajem nigdzie ich nie jadam), pizzę, zabytki, krajobrazy, Toskanię wiosną, trufle, wino i tysiąc innych rzeczy.
To jest miłość nieuleczalna.
Byłam kilkanaście razy w tym kraju i ciągnie mnie jak Ciebie do gorgonzoli 😉
Sery to moja miłość… haha… mieszkałam kilka lat w Szwajcarii, im bardziej śmierdzacy ser, tym lepszy… w przeciwieństwie do panów 😉
Kiedyś jechałam, jako pasażerka na motocyklu, z Zurichu do Rzymu. Zatrzymaliśmy się o 7.00 rano w jakiejś wiosce za Mediolanem, żeby wypić kawę. Wchodzimy, a tam dwóch panów i pani, popija sobie prosecco i nadaje na najwyższych falach. Jeden włoski jazgot o poranku. Tego nie zapomnę, ich podejścia do życia na totalnym luzie.
Nie mogę się doczekać, kiedy tam znowu pojadę.
Super tekst i wspomnienia!
Właśnie ten opisany przez Ciebie koloryt, samego kraju i charakteru mieszkańców, jest tym, co sprawia, że Włochy są wyjątkowe! 🙂 Ja z kolei nigdy nie zapomnę bajecznego smaku świeżych briochów z kremem pistacjowym kupionych o 6 rano na jakiejś przypadkowej stacji przy starej, niepłatnej autostradzie z Veneto do Toskanii – tak zaskakuje Italia, tysiącem niespodziewanych smaków i barw, w których nie sposób się nie zakochać…
Rozmarzyłem się 🙂 piękny tekst. Dodam, że planuję wiosną podróż właśnie do Włoch 🙂 pozdrawiam. Kuba
Super! Właśnie po to jest Manufaktura Marzeń 🙂 Pozdrawiam i życzę udanej podróży, proszę pozdrowić ode mnie Veneto! 😉